
Panowie z mocą
Ten maraton MTB dla naszej drużyny to nie pierwszyzna. Rok temu także ścigali się pod Warszawą: Piotr Misiałkiewicz, Marek Kozłowski, Rafał Jasiński i Jakub Słonka. Panów łączy nie tylko praca na rzecz Medicare-Galenica i Aptek 4 Pory Roku, ale także miłość do jazdy na rowerze. Uwielbiają rywalizację i przygody na dwóch kółkach: ostre zjazdy i trudne podjazdy, wymagające trasy MTB przez bezdroża i piękne widoki po drodze.
Markowi na rowerze nie jest groźna nawet wataha dzików, a Rafałowi – rozwścieczone psy. Piotr potrafi jechać na stojąco kilometrami (gdy nie ma innego wyjścia), a Kubie na rowerze nie są straszne pola minowe Bośni. Ta silna reprezentacja wzięła udział w Mistrzostwach Polski Farmaceutów w maratonie MTB rok temu. Teraz też planują start.
Zawsze z przygodami
Po co jeżdżą na rowerze Piotr, Marek, Rafał i Kuba, co ich przyciąga
do dwóch kółek, jakie mieli przygody?

Piotr Misiałkiewicz, dyrektor warszawskiego oddziału Medicare-Galenica:
– Jazdę na rowerze trenuję od 10 lat. Brałem udział w rożnych maratonach, ponieważ daje mi to satysfakcję. Rok temu mieliśmy do przejechania 17 kilometrów po piaszczystych, leśnych terenach na peryferiach Warszawy. Nie jest to ani długi, ani specjalnie trudny odcinek, ale zawsze są jakieś niespodzianki.
Przygoda z zawodów, którą najbardziej zapamiętałem? Było to kilka lat temu, także na rajdzie pod Warszawą, w Pomiechówku. Na początku wyścigu pękła sztyca pod siodełkiem w moim rowerze, więc przez kilkanaście kilometrów jechałem na stojąco. To było wyzwanie! Ale ponieważ nie mam w zwyczaju łatwo się poddawać, ukończyłem rajd. Zapamiętałem go jednak na długo.
Rafał Jasiński, przedstawiciel handlowy, Medicare-Galenica:
– W zawodach uczestniczę od kilku lat, a wcześniej jeździłem rowerem rekreacyjnie. Trenuję dla zdrowia. Poza tym to odskocznia od pracy. Zwykle dwa razy w tygodniu przejeżdżam 20 km.
Kiedyś na Mazurach jeździłem po lasach i jedna ścieżka doprowadziła mnie po kilku godzinach do gospodarstwa w środku puszczy. To wtedy pobiłem swój rekord prędkości. Gdy zbliżyłem się do zabudowań, okazało się, że gospodarzy tam nie ma, ale w moim kierunku rzuciły się rozwścieczone psy. Od razu ruszyłem w przeciwną stronę, a one pędziły za mną. W głowie miałem tylko jedną myśl: oby teraz opona nie pękła. Awarii nie było, dałem radę. Adrenalinę miałem potężną, więc zrobiłem tam swoją życiówkę.

Marek Kozłowski, przedstawiciel handlowy, Medicare-Galenica:
– Na rowerze jeżdżę właściwie od zawsze, a od kilku lat startuję w różnych zawodach. Kiedyś częściej brałem udział w rajdach MTB, dziś więcej startuję w wyścigach szosowych. Trenuję dwa razy w tygodniu i w weekendy.
Bardzo lubię rajdy, szczególnie ekstremalne, górskie. To prawda, że upadki, przewrotki, zderzenia – to wszystko jest wpisane w ten sport, szczególnie, kiedy się walczy o czołowe miejsca. Nigdy jednak nie miałem dramatycznych przeżyć na trasie, jeśli chodzi o współzawodnictwo.
Przeżyłem jednak dwie przygody, które zapamiętałem do dziś. Kiedyś, gdy wyjechałem rozpędzony zza zakrętu w lesie na polanę, wpadłem w stado dzików. Stało ich tam kilkadziesiąt – głównie lochy z wieloma małymi. Byłem tak zaskoczony, że nawet nie myślałem, co robić. Zresztą dziki też były zdzwione. Gdy mnie zobaczyły i rozpierzchły się, więc pojechałem w swoją stronę. Nie chciałbym jednak na nie trafić na piechotę.
Pamiętam też awarię rowerową na jednym z górskich wyścigów, latem, gdy panowały ogromne upały. Było 40 stopni, żadnego cienia wokół, pusty teren, a mi posuł się rower. Nie dało się go naprawić, więc przez 15 kilometrów ciągnąłem sprzęt za sobą. Woda się skończyła, a pragnienie miałem tak wielkie, że życie uratowały mi bidony pogubione przez tych, co przejeżdżali. Zbierałem te bidony, wypijałem wodę i szedłem dalej. Inaczej nie dałbym rady na tej pustyni.
Jakub Słonka, Junior Category Manager, Medicare-Galenica:
– Uwielbiam jeździć na rowerze. Trenuję dwa – trzy razy w tygodniu. Dla siebie, dla zdrowia, dla przyjemności. Po prostu wsiadam na rower i spontanicznie jadę, gdzie mnie oczy poniosą. Zwykle dotąd, aż się ściemni. Średnio robię wtedy 50 km.

W ubiegłe wakacje jeździłem rowerem z grupą znajomych po Bośni i Hercegowinie. To, co mnie urzekło, to piękne widoki i bardzo życzliwi ludzie. Kiedy spotykali rowerzystów, zatrzymywali się i pytali, czy wszystko dobrze, czy nie potrzebujemy wody, ustępowali pierwszeństwa peletonowi.
W pamięci utkwił mi szczególnie jeden ze zjazdów z gór: długi na 25 km, stromy, kręty, gdzie prawie cały czas jechało się 60 – 70 km na godzinę. To była frajda.
Pamiętam też wycieczkę po polach, płaski teren, malownicze widoki, my na ścieżce, a obok nas na polach tabliczki: „Uwaga, pole minowe”. Miejscowi uprzedzali, że niebezpiecznie jest zjeżdżać ze ścieżki, bo można trafić na niewybuchy z ostatniej wojny. Trzymaliśmy się więc szlaku i wszystko skończyło się dobrze. Teraz czas na Mazowsze!
Panowie, trzymamy za Was kciuki i w tym roku!